Kampania wyborcza i agitacja budzą u mnie niesmak. Przed wyborami masy zasiedziałych i aspirujących działaczy ruszają się, by zabiegać o woty tych, którzy politykę i państwo mają w niełasce usprawiedliwiając się co jakiś czas aktem wyborczym (o ile i tak coś wrzucą do przeźroczystego pudła).
Jedni na ten czas zaczynają ciężko pracować, a inni uciekają od pracy, by prowadzić kampanię. Wymiernego pożytku jednak z tego nie ma.
Problem jest jednak jeszcze z samą instytucją kampanii wyborczej. Jest ona anachronicznie skonstruowana i bez sensu skomplikowana. Musi być rozliczana niczym działalność gospodarcza i wykonywana jedynie za pieniądze komitetu wyborczego. O treści i formie decyduje komitet, a nadto ustawodawca określa inne ograniczenia.
Rodzi się pytanie: po co?
Wolności sumienia i słowa, swoboda działalności gospodarczej istnieją jako byty naturalne, których nie ma potrzeby regulować, a próby takie są zgoła sztuczne. Podobnie jest z takim bytem prawnym jak kampania wyborcza. Pokusa równania szans wyborczych i ograniczenie obcych wpływów jest zgoła iluzoryczna, a faktycznie kolejne regulacje wprowadzają utrudnienia dla maluczkich (bo nie dla wielkich) konserwując zastany układ sił.
Dlatego jestem za likwidacją:
- kampanii wyborczej jako instytucji prawnej,
- ciszy wyborczej,
- regulacji finansowania partii i komitetów wyborczych.