14 lipca, wsp. św. Henryka, cesarza i wyznawcy.

Znamy go z tego, że walczył z Chrobrym m.in. o Łużyce w czasach, kiedy był królem niemieckim, jeszcze zanim został wybrany cesarzem rzymskim. Jego świętość i heroczność cnót dowodzą, że racja stanu (swojej ojczyzny) jest wartością stojącą wyżej, niż wiele innych.

Na dzisiejszym kazaniu usłyszałem jednak jeszcze ciekawsze słowa z życia świętego cesarza. Mimo wieloletnich starań ze św. Kunegundą nie mógł mieć dzieci, przez co nie mógł oddać swego dziedzictwa swemu następcy. Tę tragedię przyjął z pokorą. Jako czyn pobożny ufundował piękną katedrę jako wotum dla Bożej Opatrzności, by miała w opiece jego państwa i poddanych, kiedy sam zamknie oczy.

Wobec braku syna (i w ogóle dzieci) nie dopuszczał się sztuczek, jak Henryk VIII angielski czy polski Kazimierz III, ale przyjął tę tragedię w pokorze, godząc się z tym losem, z Wolą Bożą.

Jestem przeciwny in vitro z różnych poważnych względów, jakie są podnoszone w dyskusji, ale najbardziej przez brak pokory wobec Bożej Woli. To sam Bóg obdarza potomstwem i sam decyduje, czy komuś tej łaski nie poskąpić, nawet najwierniejszym.

Pokusa zapewnienia sobie potomstwa tego typu metodami przypomina mi grzech pierworodny, kiedy to kobieta kazała mężowi zjeść rajski owoc, wbrew zakazowi Pana Boga.

I żeby nie było: dzieci poczęte inaczej niż w sposób naturalny przez kochające się małżeństwo (czyli bez miłości, bez ślubu LUB bez naturalnego aktu) NIE są gorsze czy mniej kochane (jak mogą twierdzić niektórzy „obrońcy” czegoś tam). Rodzice jednak muszą dołożyć starań, by ich dzieci poczęły się i przyszły na świat w sposób godny przy całej sakralności aktu stworzenia.