Jestem bardzo proukraiński, co nie dotyczy jedynie sytuacji wojennej, w której znalazła się Ukraina. Misją, jaką sobie obrałem, jest polsko-ukraińskie pojednanie i wspólne budowanie lepszego świata opartego o nasze braterstwo.
Jest sprawa, która stoi między nami i uniemożliwia to pojednanie. Jest to ludobójstwo na Polakach kresowych dokonane przez UPA. Tego Ukraińcom nigdy nie wybaczyłem – cały czas jestem na to gotowy, jednak czekam na DOBRĄ WOLĘ ze strony ukraińskiej.
Co chcę wybaczyć? Za co oczekuję wyznania win, przeprosin i zadośćuczynienia? Oto historia mojej rodziny.
***
Mój ojciec urodził się w 1938 r. w Przemyślu. Jego ojciec był polskim żołnierzem i służył w 5 Pułku Strzelców Podhalańskich. Jego ojciec zaś był ukraińskim oficerem u Petlury (dziadek wyznał to dopiero przed śmiercią mojemu stryjowi).
Kiedy zimą 1939/1940 mój dziadek wrócił z sowieckiej niewoli, przeniósł się z Przemyśla do Korzeńca k. Birczy, do rodzinnego domu mojej babci (dokładniej przysiółek Baryłówka). Tej zimy, jakoś w styczniu Ukraińcy spalili ten dom z nienawiści do polskiego żołnierza. Rodzina (dziadek ur. 1907 r., babcia 1912, ciotka 1933, mój ojciec 1938) uszła z życiem, ale w skutek mroźnej zimy dostała zapalenia płuc szybko zmarła, mając lat 27.
Po tym zamieszkali u drugiej żony w Korzeńcu. Z tego związku urodziło sie troje dzieci (1942, 1943 i 1945).
Dziadek służył w AK, więc przez całą wojnę walczył też z UPA, a czasem towarzyszył mu mój ojciec.
Relacje z ukraińskimi przyjaciółmi zmieniły się znacząco. Kiedyś dziadek poszedł do kolegi z wojska (przed wojną), żeby coś kupić (może zboże). Wszedł do jego domu po przyjacielsku, a ten siedząc wycelował w jego stronę broń. Wytłumaczył, że jest wojna, a on jest Lachem, więc przy następnym spotkaniu go zastrzeli. Pozwolił kupić jeden worek (po cenach wojennych), po czym rozstali się bez przyjaźni.
W 1945 r. UPA spaliła Korzeniec. Widząc płomienie dziadek zabrał rodzinę do przydomowego bunkra (schronu). Była tam ich siódemka, łącznie z moim najmłodszym stryjem, 5-miesięcznym Janem. Matka trzymała go na rękach i dusiła, by nie było słychać jego płaczu. Mógł zginąć z rąk własnej matki – taki był koszt przeżycia całej reszty.
(Ten właśnie stryj, Jan Mieczysław był działaczem opozycji antykomunistycznej i przywódcą Solidarności Rzemieślniczej.)
Z bunkra mój ojciec (7 lat, starsza siostra – 12) widział stojący w płomieniach dom i słyszał jęk palącego się psa na łańcuchu.
Kiedy nastała cisza wyszli. Cała wioska spalona. Na ziemi ciała Polaków, na płotach powbijane dzieci. Widok nieodosobniony, często spotykany w relacjach ofiar.
***
Demkiewicze (Dobrzańscy) h. Leliwa to rodzina mojej matki.
Nestorką rodu w tym czasie była moja praprababka Eufrozyna zd. Sznilik. Tak, była Ukrainką, katoliczką obrządku greckiego. W czasie wojny była bieda, więc raz poprosiła o pomoc krewnych – Ukraińców. Nie zabili jej. Skończyło się stwierdzeniem, że poszła za Polaka (wówczas już wdowa), więc się jej wyrzekają.
Ich też ludobójstwo zastało w Birczy i Korzeńcu. Po spaleniu domów przenieśli się do Przemyśla.
***
Specyfika moich koligacji rodzinnych sprawiła, że macocha mojego ojca była siostrą babci mojej matki, obydwie z domu Wojdylak.
Ich ludobójstwo zastało w korzenieckich Łazach. Ich ojciec (mój prapradziadek) był żołnierzem austro-węgierskim, a w wolnej Polsce sołtysem Łazów. W 1945 r. był już na łożu śmierci. Łaskawy Ukrainiec, który podpalił dom stwierdził, że nie zabije osobiście jego domowników, a nawet pozwolił wyprowadzić z niego schorowanego, jak tylko pójdzie palić kolejne domy.
Dom ostatecznie udało się ugasić, a schronienie znalazło tam ponad 30 osób.
***
Józef Leśniak (ur. 1887) to brat mojej prababki. Był 5-krotnym wdowcem i ojcem kilkunastu dzieci (ślubnych). Był zaangażowany w podziemie i walkę z UPA. 2 albo 3 żony zostały zamordowane przez Ukraińców.
Pewnego dnia wracając do domu zastał w izbie ciało zamordowanej młodej żony. Jej odcięte piersi leżały na podłodze. Ssali je jego synowie – bliźniacy w wieku niemowlęcym.
(Jeden z tych bliźniaków został wykładowcą akademickim i profesorem belwederskim.)
***
Wiktor Baryła, stryj mojej babci. Z racji wieku był schorowany i przykuty do łóżka. Został spalony żywcem.
***
Kiedyś ojciec oprowadzał mnie po cmentarzu w Birczy. Wskazał mi jeden z nagrobków. Spoczywała tam matka jego sąsiada, Ukrainka. Ostrzegła Polaków przed napadem banderowców, za co od „swoich” została zamordowana. Do pleców przybili jej tablicę mówiącą, że to kara za zdradę.
***
Oglądając Wołyń Smarzowskiego widziałem to, o czym opowiadał mi ojciec. Jedyna scena, która była dla mnie odmienna, to nawoływanie do ludobójstwa przez popa w cerkwi. Nie słyszałem o tym od ojca, bo do cerkwi nie chodził. Film polecam.
***
Doświadczenie II wojny światowej doprowadziło do wyparcia ukraińskiego pochodzenia. O nim np. mój ojciec dowiedział się ode mnie w późnej starości, ja zaś od stryja, któremu na łożu śmierci wyznał to jego ojciec. Wyznał też, że jego ojciec był ukraińskim oficerem blisko współpracującym z atamanem Petlurą (w tej relacji – jako jego adiutant, co staram się zweryfikować).
***
Kres ludobójstwu położyła dopiero Akcja Wisła. Dzięki niej mordercy zostali wysiedleni i rozbici. Kary śmierci, zazwyczaj nie były wykonywane, a w oparciu o amnestie zamieniane na paroletnie więzienia.
Jeśli ktoś krytykuje Akcję Wisła… Jak można zrobić to w kontekście skali ludobójstwa na Kresach?! Hańbą jest stawianie znaku równości miedzy ofiarami a przesiedleńcami.
***
To doświadczenia rodzinne. Niebawem napiszę o tym z wyższego poziomu, polityczno-historycznego, a później dlaczego mimo swojej przeszłości zabiegam o pojednanie.