Właśnie zakończyły się matury, więc przy tej okazji podzielę się swoimi koncepcjami dotyczącymi tej materii. Dodam, że należy je rozpatrywać w kontekście całościowej reformy systemu oświaty, o której kiedyś napiszę więcej.
Matura powinna być oddzielona od szkoły. Te mają przygotować do zdania egzaminów, lecz jeżeli abiturient może osiągnąć adekwatny poziom z pominięciem edukacji formalnej – należy mu to umożliwić. Stąd np. 15-latek uczący się w domu, albo absolwent szkoły zawodowej mógłby zdać maturę, jeśli wykaże się samą wiedzą.
Należy odejść od podziału na poziomy podstawowe i rozszerzone przedmiotów maturalnych.
Próg zaliczenia egzaminu powinien być na poziomie 60% (tj. ⅗). Niższy poziom lub jego brak jest nieporozumieniem.
Jednocześnie poziom merytoryczny matur powinien być odpowiednio wysoki, by zdawali go najlepsi (ok. 10%), a nie te ⅘ abiturientów.
Jak przy maturze międzynarodowej, ilość obowiązkowych przedmiotów powinna być większa i obejmować szerokie spectrum, by świadectwo dojrzałości świadczyło o pracowitości i wszechstronnym wykształceniu. Proponuję więc taką listę:
- język polski
- język angielski
(inne obce jako ewentualnie dodatkowe)
- matematyka
- filozofia
(w tym logika, psychologia i historia idei)
- historia
(w tym elementy z wiedzy o społeczeństwie)
- geografia
- biologia
- fizyka i chemia
(jako jeden bądź dwa oddzielne przedmioty – rozważam)
- sztuka
(historia sztuki i muzyki)
- może łacina
(wzgl. dodatkowa)
Rozważam ograniczenie podstaw programowych w nauczaniu do samych wymagań egzaminacyjnych. Część „jak to zrobić?” należy pozostawić szkołom czy też samym uczniom. Nauka potrzebuje więcej swobody.
Zdanie matury mogłoby się wiązać z uzyskaniem pełnoletności (w końcu egzamin dojrzałości), a także praw wyborczych.