Bezpieczeństwo militarne od początków III RP było mocno zaniedbane, a największy jej upadek rozpoczął się w 2007, po wyborach. Dążąc do „nowoczesnego państwa” pewien psychiatra zdecydował o zawieszeniu poboru do zasadniczej służby wojskowej (byłem drugim rocznikiem, który na służbę wojskową musiał czekać jeszcze wiele lat). Wojsko przestawiono wówczas na tory swoiście rozumianej profesjonalizacji – redukując ją do „zawodu – żołnierza”, co nie przekładano na rzeczywisty poziom rozwoju. Błędy te zaczął dopiero korygować (na miarę możliwości i umiejętności) nowy minister – Tomasz Siemoniak inwestując m.in. w szkolenia rezerw.

Czas P i czas W

Polska powinna mieć X dywizji, żeby się bronić.

Mamy za mało szeregowych, a zbyt dużo oficerów.

Zdania te zazwyczaj oddają nieznajomość zagadnienia przez osobę stawiającą takie tezy.

W czasie pokoju siły zbrojne stanowią relatywnie mały stan. Istnieją garnizony i jednostki wojskowe, orkiestry, centra szkolenia. Wydatki na obronność są relatywnie (!) niskie. Bardziej skupiamy się wtedy na gospodarce, dzięki której będziemy mogli to wojsko utrzymywać.

I w tym miejscu dodajmy – różne z pozoru niepotrzebne (wg cywila!) instytucje wojskowe (szkoły wyższe, promocja obronności, orkiestry wojskowe, batalion reprezentacyjny, Centrum Operacji Morskich) mają zadanie (poza innymi bardziej znaczącymi) przezimowanie żołnierza aż do wojny (wzgl. przejścia w stan spoczynku). Dmuchanie w trąbkę, obsługa aparatowni, prowadzenie wykładów dla studentów, którzy ledwo zdali maturę – nie ma wpływu na zdolność bojową żołnierza, bo każdy dba o to indywidualnie i zbiorowo; każdy musi przejść testy sprawnościowe, trenuje regularnie (prywatnie i pododdziałem), jeździ na szkolenia i certyfikacje. Jednym słowem – każdego żołnierza można rzucić do podstawowych czynności bojowych (w zależności od korpusu), a przy okazji dostaje zajęcie na czas pokoju.

Sytuacja zmienia się przy ogłoszeniu mobilizacji, a szczególnie w stanie wojny. Tworzone są nowe jednostki (obecnie raczej w strukturze brygadowej niż dywizyjnej), stan wielokrotnie się zwiększa, zanika szkolenie, a wojskowych z uczelni, centrów szkolenia czy orkiestr, przenosi się do jednostek liniowych.

Duża liczba oficerów (zawodowych) w stosunku do szeregowych jest w takim ujęciu koniecznością. To właśnie oni szkolą się permanentnie, obcują z wojskiem, aby na czas W żołnierz z cywila mógł być dobrze dowodzonym.

Pobór

I tutaj zaczynają się schody! W dawnych (słusznie minionych) czasach na wypadek wojny dowódca dostawałby mięso przeszkolone, po służbie zasadniczej (nie wspominając o stanach, które właśnie ją odbywały) – dajmy na to 20 roczników. Jeżeli nawet służyli dawno – szybko przypomną sobie służbę i odnowią nabyte wówczas umiejętności.

Katastrofą dla naszego bezpieczeństwa jest de facto brak przeszkolonych mas obywateli. W tym momencie uzupełnienie w miarę jakościowo dobrym stanem żołnierzy w przypadku mobilizacji jest najwyższą trudnością dla państwa.

Jak wspominałem, Tomasz Siemoniak wznowił po swym poprzedniku szkolenia rezerwistów. Później Antoni Macierewicz utworzył Wojska Obrony Terytorialnej (z uwagi na teorię wojskowości ciężko nazwać to rodzajem sił zbrojnych, ale ma to prawno-konstytucyjne znaczenie), które są dobrym narzędziem szkolenia, nawet mimo rotacji stanu żołnierzy. Uruchomiono program Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej, w ramach którego funkcjonuje MON-owska Legia Akademicka.

Jakąś całkiem pozytywną rzeczą są oddolne inicjatywy proobronne amatorów, np. wszelkie Strzelce. Należy jednak nadać temu właściwe kształty przy wsparciu państwa.

Nowy model szkolenia poza poborem

Proponowany model opierać się musi na kilku grupach odbiorców:

  • klasy mundurowe,
  • organizacje proobronne (np. Strzelec, Polowe Drużyny Sokole, harcerstwo),
  • studenci (Legia Akademicka).

Klasy mundurowe muszą mieć odpowiednio przygotowany program kształcenia. Obecnie zależy on głównie od fantazji twórcy w szkole, jednak MON zaczął to ujednolicać tworząc certyfikowane klasy mundurowe. Uczniowie tych klas powinni mieć poważne praktyki na poligonie – organizowane przez wojsko (nie nauczycielki!). Na początek wyjadą na szkolenie unitarne, a później np. na tygodniowe raz na miesiąc. Na koniec szkoły otrzymają stopień starszego szeregowego, przy czym najlepsi mogą zostać skierowani na kursy podoficerskie. Ważne, żeby w dogodnym okresie byli skoszarowani przynajmniej na 3 miesiące (może wakacje?).

Organizacje proobronne współpracujące z MON również powinny mieć okresowe szkolenia w jednostkach. Zamiast nadawania sobie poruczników-samozwańców – członkowie tych struktur powinni rozpocząć od służby przygotowawczej z przysięgą i nadaniem stopnia. Później – udział w regularnych szkoleniach. Spośród zaprawionych szeregowych – odpowiednie władze wskazywałyby swoich kandydatów na kursy podoficerskie. Spośród tych, którzy się dostaną – będzie budowana wartościowa kadra organizacji (pewnie też z prawdziwymi oficerami rezerwy).

Uzupełnienie szkoleń

Poza samymi rezerwistami i tym, co daje Ojczyzna istotną sprawą jest samodzielne doskonalenie się w strzelectwie, tężyźnie fizycznej, walce i innych przydatnych umiejętnościach. Opasły knur, nawet po najlepszych szkoleniach nie będzie w stanie szybko uzyskać zdolności bojowej w czasie mobilizacji.

Państwo może wspierać te procesy – przez sport, strzelnice w każdym powiecie, ułatwienie dostępu do broni. Warto zwrócić uwagę, że np. w Andorze każdy mężczyzna ma obowiązek posiadania karabinu maszynowego. Także w Ameryce prawo do broni jest wpisane w konstytucję (Ponieważ dobrze zorganizowana milicja jest niezbędna dla bezpieczeństwa wolnego państwa…).

Więcej z zakresu bezpieczeństwa